czwartek, 28 marca 2019

Wężownica czy język teściowej?

Jestem kolekcjonerką niewymagających kwiatów. 


Sansewieria gwinejska, wężownica czy też język teściowej to kolejny okaz na moim parapecie.  Jest to kwiatek, który wybacza prawie każde zaniedbanie. Zapominanie o podlewaniu, słabo oświetlone miejsce, to wszystko roślina ta zniesie.




czwartek, 7 lutego 2019

Grubosz, czyli drzewko szczęścia

Grubosz to roślina, która nie wymaga szczególnych zabiegów pielęgnacyjnych. Coś dla mnie!


"Lepiej zapomnieć o podlaniu grubosza, niż robić to za często". Zapamiętam! Dostęp do światła mobilizuje "drzewko" do wzrostu, lecz zbyt ostre słońce może uszkodzić roślinę. Poza tym "drzewko szczęścia" rośnie dość wolno, dlatego nie ma co się martwić, gdy nie zauważamy wielkich postępów w tej kwestii. Dobrze wiedzieć!

Grubosz wymaga przycinania. Ja tego jeszcze nie robiłam, bo moje okazy są niewielkie (siedzą zresztą razem w jednej doniczce).  Jednak w przyszłości przycinaniem formujemy kształt rośliny oraz przyczynamy się do zagęszczenia liści. 







wtorek, 5 lutego 2019

Aloes na parapecie

Kolejny okaz z mojej hodowli. Skromnje to skromnej, ale mojej 😉

Niewiele roślin uprawianych w mieszkaniu posiada tak cenne właściwości lecznicze

Aloes drzewiasty (łac. Aloe arborescens) lub rzadziej spotykany aloes zwyczajny (łac. Aloe vera) posiadają sztywne, zielone, ząbkowane na brzegach liście. Zawierają one w sobie bardzo cenny, galaretowaty miąższ, bogaty m.in. w witaminy A, C, E i z grupy B, sole mineralne (m.in. potas, wapń, magnez, fosfor), kwasy organiczne i inne dobra. Dzięki takiemu bogactwu składników, miąższ aloesu wykazuje właściwości bakteriobójcze, regenerujące błonę śluzową i skórę, przeciwzapalne oraz pobudzające układ odpornościowy. 

Właściwości lecznicze aloesu posiada głównie miąższ, ale też sok. Osobiście najczęściej wykorzystuję aloes do leczenia chorób skóry (m.in. przy trudno gojących się ranach czy jakichś pryszczach). Roślinę tę wykorzystuje się także do leczenia chorób układu pokarmowego czy łagodzenia stanów zapalnych jamy ustnej i gardła. Właściwości odżywcze i regenerujące aloesu, wykorzystywane są również w licznych kosmetykach, np. kremach do rąk.

Uprawa aloesu opiera się przede wszystkim na zapewnieniu roślinie dużo światła. Poza tym, choć nie jest kaktusem, aloes należy do sukulentów, czyli nie lubi nadmiaru wody! Uff, roślina dla mnie 😉 Jeśli nie jest nadmiernie podlewany (nie jest!), z reguły nie choruje i nie wymaga żadnych szczególnych zabiegów pielęgnacyjnych. Roślina idealna!

Na moim parapecie prezentuje się tak:




czwartek, 31 stycznia 2019

Paryż na weekend

Zawsze marzyłam o podróży do Paryża


Z natury jestem romantyczką, i choć życie wcale romantycznie mi się nie układa, to dzięki uporowi czasami udaje mi się coś w tej kwestii zmienić.

Tak też było w tym przypadku. Impulsem była chęć wizyty w Paryżu, a przy okazji wyszedł pomysł na oryginalny prezent pod choinkę dla rodziców (oni przecież wszystko mają 😉). Razem z A. postanowiliśmy, że wybierzemy się w taką podróż i zabierzemy ze sobą rodziców.

Jak to u nas zwykle bywa, zaczęło się od znalezienia tanich biletów do Brukseli. To miasto też chciałam zobaczyć, więc postanowiłam połączyć dwa w jednym i zrobić trip Bruksela-Paryż. W tym wpisie pisałam o Brukseli, która okazała się bardzo fajnym miastem i dobrym punktem wypadowym do Paryża.

Przed wyjazdem dużo czytałam o atrakcjach Paryża i tworzyłam plan wycieczki. Myślę, że fajnie wyszło. Wyjazd miał miejsce, gdy nie mieliśy jeszcze dzieci, więc wyprawa z rodzicami była na pełnym luzie, z wieczornym drinkiem czy spacerami nocą, bez konieczności kombinowania.  

Do stolicy Francji przyjechaliśmy pociągiem z Brukseli. Podróż z prędkością 300km/h w komfortowych warunkach (choć to normalna, 2 klasa) za 29E była świetnym pomysłem. 

Z dworca spacer do wynajmowanego mieszkania. Ofertę znalazłam w internecie, na stronie Stowarzyszenia Cosmopolite Village (noclegi w Paryżu). Studio zlokalizowane w pobliżu opery Garniera bardzo nam odpowiadało. Ja z A. spaliśmy na antresoli, rodzice na dole. Niewielka przestrzeń, ale przede wszystkim tam spaliśmy, a na 2 noce nie było sensu szukać apartamentów.



Zostawiliśmy plecaki w mieszkaniu, coś przekąsiliśmy i wyruszyliśmy podziwiać te wspaniałe miasto. Na zwiedzanie mieliśmy 2 dni, więc musieliśmy się skupić na najważniejszych atrakcjach. Były to:

  • Luwr (kilka h) – jedno z najsłynniejszych muzeów na świecie, w  którym eksponowane są obrazy samego Leonarda da Vinci, stela z kodeksem Hammurabiego czy Nike z Samotraki (w Luwrze można spędzić kilka dni i oglądać wciąż coś nowego; my skupiliśmy się na najciekawszych naszym zdaniem eksponatach + zwiedziliśmy apartamenty Napoleona)
  • wyprawa na wieżę Eiffla – najpopularniejszy obiekt architektoniczny Paryża, z której szczytu można podziwiać panoramę całego miasta
  •  obiad  z lokalnych przysmaków – żabie udka i ślimaki (nie udało się, choć raz jedliśmy obiad w typowej francuskiej knajpie)
  • spacer po Polach Elizejskich – reprezentacyjnej alei Paryża, łączącej plac Zgody z placem Charles’a De Gaulle’a (tu: Łuk Triumfalny!); rozciągają się na długość trzech kilometrów; spacerując nimi mijamy liczne teatry, kawiarnie i restauracje z niezwykłym paryskim klimatem (całej długości nie przeszliśmy
  •  przejazd metrem/ew. spacer do dzielnicy Montmartre – słynny Plac Pigalle (i jadalne kasztany - te akurat jedliśmy, ale w innym miejscu)), Plac Blanche, na którym znajduje się budynek kabaretu Moulin Rouge z charakterystycznym czerwonym młynem, Plac du Tertre z niezapomnianą artystyczną i rozrywkową atmosferą, pobliska Bazylika Sacre Coeur (kolejność dowolna)
  •  w międzyczasie posiłek, dzięki któremu będziemy mieć siły na zwiedzanie
  • w zależności od sił i ochoty uczestników przewidziano dodatkowe atrakcje: Katedra Notre Dame, Panteon, budynki Sorbony, Opera Garnier, Muzem d’Orsay, Centrum Pompidou, Hotel Lambert, La Defense itp.
Nie ukrywam, że wielu z tych wymienionych wyżej atrakcji nie zobaczyliśmy. Ograniczeniem był przede wszystkim czas, którego mieliśmy za mało. No i siły. Kilka intensywnych dni na nogach zmęczy każdego, nie tylko moich rodziców (którzy swoją drogą byli bardzo dzielni i na nic nie narzekali).

Paryż to cudowne miasto, jest gdzie chodzić czy jeździć, i co oglądać. My skupiliśmy się na realnej realizacji planu i uważam, że się nam udało. Byliśmy tam w terminie 28.02.-02.03. i był to dobry czas na zwiedzanie. Nie za zimno, nie za ciepło. Optymalnie 😉

2.03. rano spakowaliśmy się, ostatni spacer po okolicy, pożegnanie z miastem i czas wyruszać na TGV do Brukseli. Stamtąd będziemy wracać do domu.

Pobyt w Paryżu na długo zostanie w naszej pamięci. To piękne miasto, pełne urokliwych uliczek, kamienic, kawiarni, wyluzowanych ludzi. Kiedyś tam wrócę, może za kilka lat z dziećmi, np. przy okazji wizyty w Disneylandzie? Zobaczymy. 

Póki co wspominam niezapomniane chwile, utrwalone na zdjęciach:


















Ogólnie wszystkim bardzo się podobało. Nawet mój tato, który z natury nie jest zbyt wylewny, był zadowolony z pobytu w tym mieście. Oczywiście Paryż to nie tylko piękne katedry, kamienice i uliczki, ale też Polacy z winem w ręku ogrzewający się na kratkach wentylacyjnych (polska mowa była niepodważalnym dowodem na to, ze to nasi rodacy):


oryginalne prezentowanie okładek czasopism:


czy ciekawe rozwiązania techniczne i myślowe (sklep rowerowy):



poniedziałek, 28 stycznia 2019

Bruksela

Brukselę trzeba zobaczyć


Odwiedziny w Brukseli od dawna były na liście marzeń. Po pierwsze trzeba stawiać sobie realne cele, a wiedziałam, że do Brukseli prędzej czy później trafię. W końcu to nie koniec świata. Po drugie zależało mi na tym, by A. trochę przypomniał sobie miasto, w którym zarobił swoje pierwsze poważne pieniądze, za które później m.in. kupił pierścionek zaręczynowy 😉 Po trzecie bilety do Brukseli były akurat śmiesznie tanie, więc trzeba było skorzystać z okazji.

Plan wyjazdu się zmieniał, by w końcu przybrać postać wyjazdu łączonego Belgia-Francja. Paryż na liście marzeń był dużo wyżej, ale bilety były drogie. Belgia wyszła przy okazji. Tanie bilety, blisko do Paryża. Towarzystwo? Rodzice! To będzie ich prezent pod choinkę, siostra się dorzuci do kosztów biletów. Pomogła tez ogarnąć temat TGV z Brukseli do Paryża - kolejna atrakcja wyjazdu! Plan wycieczki ogarnięty. Prezent wręczony na święta, wyjazd w lutym. 

Cena biletów do i z Brukseli Charleroi była ok. 40zł/os. w jedną stronę. 

Połączenie między lotniskiem Charleroi a miastem Bruksela znalazłam na  http://www.brussels-city-shuttle.com/en#/ Płaciliśmy 10E/os. w jedną stronę. 

Hotel Astrid Centre Hotel znalazłam na onhotels.com. Była to wtedy najkorzystniejsza oferta. Położenie też nam odpowiadało - mogliśmy z dworca, na który przyjechaliśmy z lotniska, przejść pieszo, jakieś 20 min do hotelu. Płaciliśmy ok. 40E za noc, za pokój dwuosobowy. Bez wyżywienia.  W sumie spędziliśmy tam 3 noce: 27-28.02. oraz 2-4.03., czyli rozpoczęliśmy i zakończyliśmy tam naszą wycieczkę. Standard hotelu nam odpowiadał, wszyscy byli zadowoleni. 

Prowiant częściowo był polski, w końcu co to za wycieczka bez polskiego pasztetu w plecaku? Coś tam jeszcze dokupowaliśmy w sklepach na miejscu. Nawadnialiśmy się również miejscowymi trunkami. 

Pierwszy dzień w większości minął nam na drogę. O godz.11:10 mieliśmy lot do Belgii, po 13 planowany przylot. Potem transfer z lotniska do centrum miasta, po krótkiej naradzie spacer do hotelu. Na miejscu odświeżenie się, posiłek i wyjście na zorientowanie się w terenie. Delektowanie się europejskim klimatem, podziwianie "czekoladowych" sklepowych witryn było w planie. Następnie powrót do hotelu i wspólna kolacja z lokalnym piwkiem.

Kolejnego dnia po godz. 9 mieliśmy TGV do Paryża. Za bilet w jedną stronę za osobę płaciliśmy 29E.  Podróż szybką koleją robi wrażenie. Pierwszy raz w życiu jechaliśmy pociągiem z prędkością 300km/h. Opis pobytu w Paryżu będzie w oddzielnym wpisie. Tam spędziliśmy 2,5 dnia.

Z Paryża do Brukseli wróciliśmy takim samym środkiem transportu (TGV). Drogę do hotelu już znaliśmy. Na miejscu zostawiliśmy bagaże, odświeżyliśmy się i czas na zwiedzanie. 

W planach był przejazd do centrum stolicy Belgii, a tam zobaczenie:
  • Wielkiego Placu i ratusza (Hotel de Ville) - robią wrażenie!
  • przywitanie się z najsławniejszym mieszkańcem Brukseli - Manneken'em Pis'em, czyli dosł. siusiającym chłopcem
  • obiad z krewetkami na przystawkę, mulami jako danie główne i czekoladowym deserem - hmm.. plany planami, życie trochę to skorygowało

Kolejny dzień, znowu zwiedzanie. Zależało mi, żeby zobaczyć jak najwięcej, a przy tym nie zamęczyć rodziców. Tato miał niedawno skręconą kostkę, więc długie łażenie męczyło go. Przygotowałam spis miejsc, które możemy odwiedzić (do wyboru):

  • Dom Króla z XIX wieku, w którym obecnie znajduje się Muzeum Miejskie, 
  • Pasaż św. Huberta z 1847r. ze sklepami, galeriami, kafejkami i restauracjami, 
  • Pałac Królewski z XIX wieku, 
  • Pałac Narodów -  siedziba parlamentu, 
  • Park Brukselski z XVIII wieku, Katedra św. Michała i św. Guduli z XII-XVI w. słynący z pięknych witraży, 
  • Kościół Notre-Dame du Sablon (w celu porównania z paryskim Notre Dame), 
  •  Anatomium – 103 metrowej wysokości model kryształu żelaza 
  • np. metrem  (linie 1a, 1b) w kierunku eurokratycznych siedzib: imponujący jest budynek Parlamentu Europejskiego schowany za starym dworcem, postrach może budzić siedziba Komisji Europejskiej, kontrowersyjne bywają budynki poszczególnych Dyrekcji czy międzynarodowych instytucji, których tu więcej niż w Zakopanem prawdziwych górali 
  •  Jeanneke Pis - siusiająca dziewczynka
Część z tych atrakcji zobaczyliśmy, inne sobie odpuściliśmy. Załapaliśmy się tez na pchli targ, jednak nikt z nas niczego nie kupił. W dalsze części miasta jeździliśmy metrem. A. był naszym przewodnikiem.

Po kolacji pakowanie, wieczorny spacer i ostatnie łyki belgijskiego piwa zagryzane czekoladowymi pralinkami. 

Następny dzień to czas powrotu do domu. Co zobaczyliśmy, to nasze. Czas minął bardzo szybko, mamy co wspominać. I to się liczy. 

Wszystkim polecam takie wyjazdy. Nie jest to wielki wydatek, przy dobrych chęciach, dzięki uporowi i determinacji można znaleźć naprawdę super okazje. W tym przypadku ważny był też termin. Przełom lutego i marca to czas poza sezonem. 

Jeśli nie zależy Wam na wylegiwaniu się w słońcu, a macie możliwość kilkudniowego wyjazdu zimą czy wiosną, jedźcie na taką wycieczkę! Nie musi to być Bruksela czy Paryż, może to być Berlin, Wilno czy Praga. Może być inne polskie miasto (to też planuję wprowadzić w życie): Wrocław, Toruń czy Poznań - jest wiele pięknych miejsc na świecie i w kraju!

Wszystko zależy od nas. Bo chcieć, to móc!!













wtorek, 22 stycznia 2019

Rozbieranie choinki

Mam problem z rozbieraniem

Siebie również, ale chcę się skupić na choince. Co roku mam kłopot, kiedy powinnam to zrobić.

Żywa choinka rządzi się swoimi prawami. Bo choć chciałabym, żeby cieszyła nas swą obecnością w domu jak najdłużej (w zeszłym roku chyba pod koniec lutego się pożegnaliśmy), to czas rozstania zawsze następuje.
Najważniejszym sygnałem, że to już, jest gubienie igieł na potęgę. Wtedy wiem, że im dłużej będzie stać udekorowana bombkami, tym jej żywot będzie coraz krótszy i marniejszy.

Co prawda w zeszłym roku po zdjęciu dekoracji choinka stała jeszcze u nas ponad miesiąc. Wszystko dlatego, że zaczęła pięknie rosnąć! Nigdy nie widziałam jak rosną choinki, a ta nasza w kilku miejscach wypuściła jaskrawozielone gałązki. Niestety wyniesienie do piwnicy skróciło jej żywot.

Tegoroczne drzewko okazało  się gorzej przystosowane, bo nie widać młodych pędów, a i sypać się zaczyna coraz bardziej. Czas na rozbieranie. Korzystając z wolnego dnia (od niepamiętnych czasów mam kilka godzin tylko dla siebie!!), postanowiłam się tym zająć. Delikatnie zdjęłam wszystkie bombki, niektóre też już ledwo zipią.

Tak się składa, że wszystkie bombki mam z odzysku. Część po dziadkach (latem muszę wybrać się na strych w domu dziadków i zobaczyć, co tam jeszcze zostało), część znaleziona na śmietniku - tak tak! (polecam grupę na fb "Uwaga - śmieciarka jedzie"- prawie każde miasto ma taką grupę). Tych akurat mam więcej, ale po rekonesansie na wsi, proporcje mogą się zmienić. Tak czy siak, uważam że mam prawdziwe skarby. Co prawda chyba ze starości niektóre ozdoby zaczęły tracić kolor, łuszczyć się (może im u mnie za ciepło?), ale i tak wyglądają pięknie. Jestem nimi oczarowana. Sami spójrzcie:







A tak wygląda prawie "goła" choinka:




poniedziałek, 21 stycznia 2019

Moje kwiatki - Kalanchoe

Posiadam niewielką kolekcję kwiatów doniczkowych


Początkowo obawiałam się, że wszystkie padną. Miałam złe podejście, złe nastawienie. Po przemyśleniu sprawy, dałam sobie, a właściwie nam szansę. Jest zima, kwiaty muszą przetrwać zimne szyby, gorące grzejniki, suche powietrze. Wiosną zaczną rosnąć w oczach. Na to liczę 😀

Temat moich kwiatków doniczkowych zaczęłam od pokrzywy doniczkowej. Dziś czas na kolejny okaz.

Kwiatek ze zdjęć - Kalanchoe, jest dowodem na to, że nawet zimą kwiaty rosną. Obcięłam mu wszystkie gałązki, stary był, wykręcony. Odnóżki puściły korzenie i posadziłam je w innej doniczce (pierwsze zdjęcie). Bazę zostawiłam, miałam później wyrzucić, ale stał sobie grzecznie, nikomu nie wadząc i zaczął wypuszczać listki. Rośnie sobie. Fajnie. 

Kilka słów o Kalanchoe.  To popularna roślina doniczkowa, która posiada długo utrzymujące się kwiaty. W sprzedaży dostępnych jest wiele odmian o różnych barwach kwiatów (ja mam białą). Wiele osób - niesłusznie - traktuje kalanchoe jak roślinę jednoroczną i pozbywa się jej po przekwitnięciu. Mój przykład pokazuje, że roślina ta kwitnie wiele lat (tę mam już 2 lata) i choć z czasem traci swój ładny wygląd, są sposoby by długo cieszyły oko. Co ważne, kwiat ten może kwitnąć w różnych porach roku, także zimą. Mój kwiatek kwitł kilka razy w roku, co zawsze sprawiało mi radość.

Istotne, aby być ostrożnym z podlewaniem.  Ponoć kalanchoe łatwo gnije i rozwija się na niej mączniak (wtedy te części trzeba szybko odciąć i wyrzucić). Jednak ja jestem typem, u którego zalanie kwiatków nie grozi. Raczej przesuszenie. Więc podlewam je - no dobra, staram się je podlewać - w miarę regularnie, aby nie miały "pustyni" w doniczce.  Samą siebie tłumaczę tym, że kalanchoe jest rośliną niewymagającą i ma małe zapotrzebowanie na wodę, gdyż magazynuje ją w swoich grubych, lekko ząbkowanych liściach. Więc utrzymuję ją przy życiu, zresztą zgodnie z zaleceniami, nie przelewając jej 😉 Aha, roślina ta nie lubi zraszania. U mnie to jej nie grozi, ale zapiszę tę informację dla potomnych. 

Tak wyglądają odnóżki, które obcięłam od bazy:




A tak wygląda "baza", którą chciałam wyrzucić, a ona wypuściła listki i sobie grzecznie rośnie:





Mało tego, będzie kwitnąć!!



Także nie taki straszny ze mnie hodowca, he he. Mam nadzieję, że kwiatkom jest u mnie dobrze i wszystkie będą zdrowo rosły. Czego sobie i Wam życzę!

sobota, 19 stycznia 2019

Koleus - pokrzywa w doniczce

Uwielbiam pokrzywę w każdej postaci.


Cenię ją przede wszystkim za walory lecznicze i odżywcze. Jest bogatym źródłem witamin i soli mineralnych. Działa wzmacniająco na organizm - razem z Juniorem pijemy "zieloną herbatkę" z miodem. Wykorzystuję ją także w "produkcji" moich kosmetyków (płukanki do włosów przetłuszczających się). Zalet pokrzywy jest całe mnóstwo. Kiedyś jeszcze o tym napiszę.

Przypadek sprawił, że stałam się posiadaczką także pokrzywy w doniczce (dzięki Mamo). Koleus, czyli kolorowa pokrzywa do doniczki i ogrodu, rozgościła się na moim parapecie i ma się całkiem dobrze. 





Pokrzywy ozdobne kojarzyły mi się raczej z wersją zielono-bordową, ale po wczytaniu się w temat okazuje się, że ta moja jest z tej samej rodziny 😉 Ponoć jest to roślina bardzo wymagająca, jednak nie mogę się z tym zgodzić.  Słońce, ciepło i wilgoć - tego potrzebują. Słoneczne miejsce zapewnia im prawidłowy rozwój, inaczej się wyciągają i tracą ubarwienie. U mnie z tym słońcem trochę słabo, szczególnie o tej porze roku, a pokrzywa ma się nieźle. Ciepło mają, a wilgoć.. hmm wtedy, kiedy je podleję 😉😋 Oczywiście zalać ich nie można, bo wtedy zgniją. To, że coś im dolega, można się zorientować po stanie ogólnym rośliny. Mój koleus czasami traci dolne listki, które wcześniej żółkną. Myślę, że jest to spowodowane niedostateczną wilgotnością (obiecuję poprawę!).

Koleusy kwiną - ja jeszcze tego nie widziałam. Jednak gdy tego doczekam, to wiem, że należy te kwiaty usuwać! Bowiem osłabiają całą roślinę, jej wzrost słabnie i ogólnie pokrzywa traci na wyglądzie. Póki co będę dbać o to, by moje doniczkowa pokrzywa miała się dobrze i cieszyła oko swoją soczystością ubarwienia liści.

Aha, mimo że jest to pokrzywa, to nie nadaje się do spożycia! Co prawda nie jest mega trucizną, ale posiada szkodliwe związki, no i w smaku też podobno jest niedobra, także nie próbujmy jej zjeść! Patrzmy na nią, ale obejdźmy się smakiem!

środa, 16 stycznia 2019

Ostre słowa slamu

Na twórczość Rudki Zydel trafiłam przypadkiem. W oczy rzucił mi się napis : "Nie" to jest pełne zdanie. I zaczęłam czytać kto to i co chce przekazać.

Rudka jest laureatką Pierwszych Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego 2017. Slam poetycki z kolei, to specyficzna forma "obnażania się" słowem na scenie, najczęściej w knajpach, oceniana przez publiczność. Niewiele ma wspólnego ze stand-up'em czy wieczorem poetyckim. Nie ma tam śmieszkowania. Są tematy ważne i mocne. Przykładem niech będzie fragment utworu Odważ się:

Biegać po to tylko, żeby schudnąć,
to jak ciąć sobie ręce, żeby mniej bolało.
Więc biegasz tylko wtedy, kiedy jesteś wściekła,
kiedy tęsknota rozsadza cię od środka,
ale nie sypiasz z nikim, bo musiałabyś się rozebrać.
I zamiast skupić się na tym, co ciepłe i dobre,
że się śmiejesz, a on ma usta i palce
i pachnie jak coś, co chciałabyś zjeść,
myślisz tylko o tym, czy nie jesteś za ciężka
o to wszystko, co niesiesz ze sobą.
Że ważysz więcej niż facet,
który chwilę temu chciał cię nosić na rękach,
ale już nie chce, bo zmęczyły mu się dłonie
przeznaczone do dźwigania rzeczy lżejszych.

Majstersztyk. Sama autorka pisze, że wiele jej tekstów rodzi się z bezsilności i bezradności. Mówi o ważnych sprawach, po czym zalewana jest falą jadu. Do mnie to trafia. Prostota i siła przekazu. Także logiczne odpowiedzi. Jak ta z Babskich wierszy:

Zapytał mnie ktoś ostatnio,
kiedy przestanę wreszcie pisać babskie wiersze,
więc odpowiadam:

(...)
Kiedy damska maszynka do golenia nie będzie złotówkę droższa od męskiej
tylko dlatego, że jest różowa (...)


Do przemyślenia. 

sobota, 12 stycznia 2019

Kosmetyki minimum

Żyjemy w czasach dobrobytu. Przesytu. Nadmiaru.

 
Z każdej strony atakują nas slogany reklamowe, zachęcające nas do zakupów. Jeśli chcemy być zdrowi, piękni, szczęśliwi, musimy coś kupić. W sferze kosmetyków: kremy,  balsami, szampony.. Drogeryjne półki uginają się od towarów. Co wybrać? Wmawia się nam, że nowe kosmetyki są niezbędne do lepszego życia, co generuje coraz większe potrzeby. Błędne koło. 

Wystarczy mieć tylko to, co najpotrzebniejsze, by poczuć się piękna i wolną. Co wobec tego jest niezbędne?  Zdaniem dr n.med. Izy Załęskiej z Kliniki Młodości w Krakowie niezbędne minimum to:
  • produkt do demakijażu, który starannie oczyści skórę;
  • peeling wspomagający odświeżanie naskórka, stosowany raz na kilka dni
  • krem nawilżający, a w przypadku skóry suchej - lipidowy, zmniejszający przeznaskórkową utratę wody
  • całoroczna ochrona przed zanieczyszczeniami powietrza i promieniowaniem UV
Wszystko po to, żeby dobrze wyglądać. Atrakcyjność zewnętrzna podnosi naszą samoocenę i upatrujemy w niej drogę do sukcesu. Stąd popularność wszelkiego rodzaju zabiegów. I wcale nie o chirurgię tu chodzi! Wg raportu Naturativ najpopularniejsze  rytuały to:
  •  masaż i wklepywanie kremu
  • stosowanie balsamu/masła/olejku
  • nakładanie masek na twarz
  • domowe zabiegi na włosy
Chcąc żyć bardziej świadomie, kupujmy mądrze (czytajmy składy - im ich mniej, tym lepiej) i unikajmy przytłaczającej ilości kosmetyków. Mniej znaczy lepiej, a do tego taniej 😉

Ja od dawna do tego się stosuję. Niestety nie z mojej mądrości, a z lenistwa i niewiedzy. No i moje przeboje alergiczne skutecznie pomagają mi posiadać naprawdę minimum kosmetyków.

Dwufazowy płyn do demakijażu Ziai (inny nie zmywa mi tuszu), tonik i krem samoróbka, peeling kawowy również hand made - uwielbiam. Do tego płukanki ziołowe na włosy - głównie własnoręcznie zebrana pokrzywa (teraz używam naparu z suszonej), nawłoć lub inne dobra z łąki. I tyle. A u Was jak jest z kosmetykami? Wersja mini czy maxi?

Aaaa, a najważniejsze to to, że najlepszym, najtańszym i najzdrowszym lekiem na świetne samopoczucie, uśmiechniętą buzię i piękną cerę jest SEN! Nie zapominajcie o tym!!

 

czwartek, 10 stycznia 2019

Jakość ubrań, które noszę

Książka Fortuna po polsku L. Kostrzewskiego 

i P. Mączyńskiego zmusiła mnie do refleksji na temat mody. 

Co prawda jakoś ciężko mi się czytało tę pozycję, może zły czas, nieodpowiednie nastawienie? Niby ciekawe informacje, jak historia czekolady Wedla czy pączków od Biklego, ale dopiero rozdział o garniturach od Turbasy mnie ruszył.

Józef Turbasa to mistrz krawiectwa, artysta, nazywany ambasadorem prawdziwej elegancji. Jego garniturami zachwycał się sam Pierre Cardin, który zaproponował Polakowi pracę na znaczącym stanowisku w swoim domu mody. Turbasa odmówił. Jednak nie to jest istotne. Jakość materiałów, krój, sposób uszycia, to było coś, na co zwrócono uwagę. Wszystko było idealne.




Historia Mistrza, Józefa Turbasy, uświadomiła mi, jak małą wartość przywiązuję do jakości ubrań, które noszę. Podstawą takiego podejścia jest oczywiście zamożność, w moim przypadku z nią słabo. Wiadomo powszechnie, że jaka jakość, taka cena. Stąd wniosek, że coś porządnego, musi swoje kosztować. 

Wszystko to prawda. Oczywiście staram się unikać "szmat" w sieciówkach. W ogóle rzadko robię zakupy. Częściej kupuję ubrania w second handzie, który mam po prostu blisko domu. Choć i to ostatnio rzadko robię. Jasne, że wolałabym kupić rzecz nową i dobrej jakości, bo wtedy miałabym ją na lata. Wiadomo: klasyka zawsze w modzie. Pieniądze zainwestowane w coś porządnego, nie będą złą inwestycją. Tyle, że przy dwójce dzieci i słabej wypłacie, chyba mnie nie stać na ten luksus.  A może się mylę?

Biorąc pod uwagę fakt, że niezbyt często coś sobie kupuję, jeden towar z wyżej półki nie spowoduje głodowania mojej rodziny. A od czegoś trzeba zacząć! Tylko gdzie się udać, chcąc kupić sobie coś porządnego? Drogie sklepy w galeriach często wysoką mają tylko cenę ubrań, z jakością jest już różnie (podobno).  Pytam się więc: no gdzie ja mam iść? Zaczął się czas wyprzedaży, może jednak na coś lepszego mnie stać?