Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mieszkanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mieszkanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 lutego 2019

Grubosz, czyli drzewko szczęścia

Grubosz to roślina, która nie wymaga szczególnych zabiegów pielęgnacyjnych. Coś dla mnie!


"Lepiej zapomnieć o podlaniu grubosza, niż robić to za często". Zapamiętam! Dostęp do światła mobilizuje "drzewko" do wzrostu, lecz zbyt ostre słońce może uszkodzić roślinę. Poza tym "drzewko szczęścia" rośnie dość wolno, dlatego nie ma co się martwić, gdy nie zauważamy wielkich postępów w tej kwestii. Dobrze wiedzieć!

Grubosz wymaga przycinania. Ja tego jeszcze nie robiłam, bo moje okazy są niewielkie (siedzą zresztą razem w jednej doniczce).  Jednak w przyszłości przycinaniem formujemy kształt rośliny oraz przyczynamy się do zagęszczenia liści. 







wtorek, 5 lutego 2019

Aloes na parapecie

Kolejny okaz z mojej hodowli. Skromnje to skromnej, ale mojej 😉

Niewiele roślin uprawianych w mieszkaniu posiada tak cenne właściwości lecznicze

Aloes drzewiasty (łac. Aloe arborescens) lub rzadziej spotykany aloes zwyczajny (łac. Aloe vera) posiadają sztywne, zielone, ząbkowane na brzegach liście. Zawierają one w sobie bardzo cenny, galaretowaty miąższ, bogaty m.in. w witaminy A, C, E i z grupy B, sole mineralne (m.in. potas, wapń, magnez, fosfor), kwasy organiczne i inne dobra. Dzięki takiemu bogactwu składników, miąższ aloesu wykazuje właściwości bakteriobójcze, regenerujące błonę śluzową i skórę, przeciwzapalne oraz pobudzające układ odpornościowy. 

Właściwości lecznicze aloesu posiada głównie miąższ, ale też sok. Osobiście najczęściej wykorzystuję aloes do leczenia chorób skóry (m.in. przy trudno gojących się ranach czy jakichś pryszczach). Roślinę tę wykorzystuje się także do leczenia chorób układu pokarmowego czy łagodzenia stanów zapalnych jamy ustnej i gardła. Właściwości odżywcze i regenerujące aloesu, wykorzystywane są również w licznych kosmetykach, np. kremach do rąk.

Uprawa aloesu opiera się przede wszystkim na zapewnieniu roślinie dużo światła. Poza tym, choć nie jest kaktusem, aloes należy do sukulentów, czyli nie lubi nadmiaru wody! Uff, roślina dla mnie 😉 Jeśli nie jest nadmiernie podlewany (nie jest!), z reguły nie choruje i nie wymaga żadnych szczególnych zabiegów pielęgnacyjnych. Roślina idealna!

Na moim parapecie prezentuje się tak:




poniedziałek, 21 stycznia 2019

Moje kwiatki - Kalanchoe

Posiadam niewielką kolekcję kwiatów doniczkowych


Początkowo obawiałam się, że wszystkie padną. Miałam złe podejście, złe nastawienie. Po przemyśleniu sprawy, dałam sobie, a właściwie nam szansę. Jest zima, kwiaty muszą przetrwać zimne szyby, gorące grzejniki, suche powietrze. Wiosną zaczną rosnąć w oczach. Na to liczę 😀

Temat moich kwiatków doniczkowych zaczęłam od pokrzywy doniczkowej. Dziś czas na kolejny okaz.

Kwiatek ze zdjęć - Kalanchoe, jest dowodem na to, że nawet zimą kwiaty rosną. Obcięłam mu wszystkie gałązki, stary był, wykręcony. Odnóżki puściły korzenie i posadziłam je w innej doniczce (pierwsze zdjęcie). Bazę zostawiłam, miałam później wyrzucić, ale stał sobie grzecznie, nikomu nie wadząc i zaczął wypuszczać listki. Rośnie sobie. Fajnie. 

Kilka słów o Kalanchoe.  To popularna roślina doniczkowa, która posiada długo utrzymujące się kwiaty. W sprzedaży dostępnych jest wiele odmian o różnych barwach kwiatów (ja mam białą). Wiele osób - niesłusznie - traktuje kalanchoe jak roślinę jednoroczną i pozbywa się jej po przekwitnięciu. Mój przykład pokazuje, że roślina ta kwitnie wiele lat (tę mam już 2 lata) i choć z czasem traci swój ładny wygląd, są sposoby by długo cieszyły oko. Co ważne, kwiat ten może kwitnąć w różnych porach roku, także zimą. Mój kwiatek kwitł kilka razy w roku, co zawsze sprawiało mi radość.

Istotne, aby być ostrożnym z podlewaniem.  Ponoć kalanchoe łatwo gnije i rozwija się na niej mączniak (wtedy te części trzeba szybko odciąć i wyrzucić). Jednak ja jestem typem, u którego zalanie kwiatków nie grozi. Raczej przesuszenie. Więc podlewam je - no dobra, staram się je podlewać - w miarę regularnie, aby nie miały "pustyni" w doniczce.  Samą siebie tłumaczę tym, że kalanchoe jest rośliną niewymagającą i ma małe zapotrzebowanie na wodę, gdyż magazynuje ją w swoich grubych, lekko ząbkowanych liściach. Więc utrzymuję ją przy życiu, zresztą zgodnie z zaleceniami, nie przelewając jej 😉 Aha, roślina ta nie lubi zraszania. U mnie to jej nie grozi, ale zapiszę tę informację dla potomnych. 

Tak wyglądają odnóżki, które obcięłam od bazy:




A tak wygląda "baza", którą chciałam wyrzucić, a ona wypuściła listki i sobie grzecznie rośnie:





Mało tego, będzie kwitnąć!!



Także nie taki straszny ze mnie hodowca, he he. Mam nadzieję, że kwiatkom jest u mnie dobrze i wszystkie będą zdrowo rosły. Czego sobie i Wam życzę!

sobota, 19 stycznia 2019

Koleus - pokrzywa w doniczce

Uwielbiam pokrzywę w każdej postaci.


Cenię ją przede wszystkim za walory lecznicze i odżywcze. Jest bogatym źródłem witamin i soli mineralnych. Działa wzmacniająco na organizm - razem z Juniorem pijemy "zieloną herbatkę" z miodem. Wykorzystuję ją także w "produkcji" moich kosmetyków (płukanki do włosów przetłuszczających się). Zalet pokrzywy jest całe mnóstwo. Kiedyś jeszcze o tym napiszę.

Przypadek sprawił, że stałam się posiadaczką także pokrzywy w doniczce (dzięki Mamo). Koleus, czyli kolorowa pokrzywa do doniczki i ogrodu, rozgościła się na moim parapecie i ma się całkiem dobrze. 





Pokrzywy ozdobne kojarzyły mi się raczej z wersją zielono-bordową, ale po wczytaniu się w temat okazuje się, że ta moja jest z tej samej rodziny 😉 Ponoć jest to roślina bardzo wymagająca, jednak nie mogę się z tym zgodzić.  Słońce, ciepło i wilgoć - tego potrzebują. Słoneczne miejsce zapewnia im prawidłowy rozwój, inaczej się wyciągają i tracą ubarwienie. U mnie z tym słońcem trochę słabo, szczególnie o tej porze roku, a pokrzywa ma się nieźle. Ciepło mają, a wilgoć.. hmm wtedy, kiedy je podleję 😉😋 Oczywiście zalać ich nie można, bo wtedy zgniją. To, że coś im dolega, można się zorientować po stanie ogólnym rośliny. Mój koleus czasami traci dolne listki, które wcześniej żółkną. Myślę, że jest to spowodowane niedostateczną wilgotnością (obiecuję poprawę!).

Koleusy kwiną - ja jeszcze tego nie widziałam. Jednak gdy tego doczekam, to wiem, że należy te kwiaty usuwać! Bowiem osłabiają całą roślinę, jej wzrost słabnie i ogólnie pokrzywa traci na wyglądzie. Póki co będę dbać o to, by moje doniczkowa pokrzywa miała się dobrze i cieszyła oko swoją soczystością ubarwienia liści.

Aha, mimo że jest to pokrzywa, to nie nadaje się do spożycia! Co prawda nie jest mega trucizną, ale posiada szkodliwe związki, no i w smaku też podobno jest niedobra, także nie próbujmy jej zjeść! Patrzmy na nią, ale obejdźmy się smakiem!

piątek, 7 grudnia 2018

Kwiaty doniczkowe

Zielony związek. Kwiaty doniczkowe i ja. 

Bardzo długo nie było nam razem dobrze. Odkąd wyprowadziłam się od rodziców (w domu których aż roi się od doniczek), w "moich" mieszkaniach jakieś kwiaty doniczkowe zawsze były. Tyle że ja nie umiałam, a może nie chciałam o nie dbać. Więc żyły sobie własnym życiem. Musiały mieć silną wolę walki a nawet życia, jeśli chciały istnieć na tym świecie. Oczywiście podlewałam je raz na jakiś czas, ale już o przesadzaniu czy nawożeniu nie było mowy.  Wychodziłam z założenia, że obustronnie się nie lubimy, nie mam "ręki" do kwiatów i dobrowolnie nie wchodziłam w posiadanie nowych roślin. 

Sytuacja się trochę zmieniła, gdy przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Po pierwsze było w nim więcej parapetów (we wcześniejszym, taki powiedzmy przystosowany do doniczek, był jeden parapet). Po drugie kilka osób przychodząc do nas po raz pierwszy obdarowało nas "doniczką", z czego byłam średnio zadowolona. Po trzecie, moja mama zadbała o to, żebym miała więcej kwiatków. Oczywiście poprosiłam o gatunki mało wymagające i odporne  na zaniedbania właściciela, czyli mnie. Skoro już ma  mnie uszczęśliwić tymi kwiatami, to niech przynajmniej trochę pożyją.  W sumie to nawet się ucieszyłam, jak kolejne białe doniczki (tak jak chciałam) pojawiały się przy oknie. Tyle że znowu dało o sobie znać moje złe podejście. Co prawda wszystkie kwiatki żyły, ale jakoś nie widać było w nich energii. Były, bo były.

Pewnego razu nastąpił przełom. W moim myśleniu przede wszystkim. Zaczęło się od zdjęć na IG (np. trzeciepietro) i Pintereście doniczkowych kwiatów w pięknych, takich starych doniczkach. Tu szybki przykład z "trzeciego piętra" właśnie:



Zaczęłam trochę czytać o takich doniczkach, jaki dobry wpływ mają na roślinki i zapaliła mi się lampeczka w głowie z myślą, że może to w takich doniczkach tkwi sekret?! Jakbym miała takie doniczki, to pewnie i moje kwiaty zaczęłyby rosnąć pełnią życia 😉 Nastąpiła akcja poszukiwawcza. Podczas najbliższej wizyty w domu dziadków, razem z mamą wyszperałyśmy takie cudne doniczki!



Nie pozostało już nic innego, jak poprzesadzać moje kwiaty i cieszyć się ich pięknym widokiem. Tak też zrobiłam. Kupiłam ziemię i powoli przesadziłam większość moich kwiatów. Prezentują się znakomicie! Postanowiłam bardziej o nie dbać. Nie zapominam regularnie ich podlewać, poprzestawiałam sukulenty na parapet bardziej słoneczny. Na razie daję im czas na przyzwyczajenie się. Z czasem może kupię jakąś odżywkę? Choć to raczej dopiero wiosną. Zima to czas wolnej wegetacji roślin, więc nie chcę im przeszkadzać. Postanowiłam też trochę się dokształcić w zielonej tematyce. W maminej biblioteczce podkradnę stosowną lekturę, po skończeniu której tajniki hodowli kwiatów doniczkowych będą już jasne i zrozumiałe. 










piątek, 23 listopada 2018

Moje szafy

Przechowywanie dobytku. 


Prawie 1,5 roku mieszkamy już tu, gdzie mieszkamy. Prawda jest taka, że z czasem coraz więcej chciałabym zmienić. Niby wszystko jest ok. Mieszkanie jest ładnie urządzone, wygodne. Ale co jakiś czas mam wrażenie, że ten nasz remont i przeprowadzka "na wariata" sprawiły, że wielu spraw nie przemyśleliśmy. Co na przykład? Szafy!!

Nasze mieszkanie to wielość szaf! I to nie byle jakich. Tylko takich wielkich, robionych na zamówienie. Dużych, pakownych i źle zagospodarowanych! Zeby odpowiednio je zaadaptować, to  większość w połowie byłaby pusta! Po co nam te szafy? Nie wiem. Ze też nikt nam ich nie odradził, gdy jeszcze były w fazie projektu (tego robionego na moim kolanie😉). No nic. Mamy szafy, nie mamy w korytarzu siedziska, dziecięcych mebelków w pokoju chłopaków, komody w sypialni. Mamy SZAFY 😝




Co, gdzie trzymamy? Większość to kwestia przypadku. Serio. Dopiero teraz zaczynam myśleć (jeszcze nie robić) o przeorganizowaniu naszych szaf. Wcześniej pakowaliśmy nasz dobytek w kolejności powstawania miejsc do przechowywania i konieczności wciśnięcia gdzieś naszych rzeczy. Oczywiście kurtki i buty trafiły do szafy w korytarzu, a garnki do szafek kuchennych. Ale już np. koce trafiły do szafy w pokoju chłopaków. Czemu? Nie wiem. Stary kinkiet leży w szufladzie pod telewizorem. Takich perełek znajdzie się u nas dużo. Czas się za to zabrać!

Ku przestrodze napiszę więc tylko, żeby dwa razy się zastanowić przy planowaniu rozmieszczenia szaf. Teraz wolałabym nie mieć tych mebli i życie pokazałoby, czego potrzebujemy, gdzie i jakich rozmiarów! 


czwartek, 22 listopada 2018

Urządzanie mieszkania C.D.

Czas opisać kolejne pomieszczenia.

Korytarz. Tu miały być duże szafy i siedzisko. Żeby buty wygodnie założyć. Ewentualnie odpocząć. Oczywiście marzyły mi się fajne fotele z małym stolikiem u boku, albo jakaś ławeczka. Gdy zobaczyłam wnękę w szafie, powiedziałam "To jest to".




 Źródło: Pinterest

Życie znowu zmodyfikowało moje plany. Stolarz (ten sam, co robił kuchnię) odradził mojemu A. takie siedzisko w szafie, tłumacząc zabraniem mnóstwa miejsca na przechowywanie. Jako że mnie tam nie było, a do A. argument ten trafił, zaakceptował nowy plan, z zabudowaną w szafach całą ścianą. Ech. No i teraz mam dużo szaf (bardzo ładnych i pojemnych swoją drogą), ale miejsca na cokolwiek do siedzenia brak. Więc buty dla dzieci zakładamy, gdy te siedzą na podłodze :( Gres na podłodze taki sam jak w kuchni (przypominający szare panele), kupione w Castorama, dwa kinkiety, srebrne, kupione w Leroy Merlin.
Po ponad roku od przeprowadzki mogę stwierdzić, że brak siedziska w korytarzu, to jedne z większych błędów w urządzaniu tego mieszkania. Szczególnie z dwójką dzieci! Już nawet orientowałam się (a raczej A.) jak to przebudować. Rozwiązanie jest niestety tylko jedno: rozwalić "starą" szafę i zbudować od zera nową, z siedziskiem. Robiona na wymiar wiadomo, że nie będzie tania. Ech. No i kolejny projekt odłożony na przyszłość.

wtorek, 7 listopada 2017

Urządzanie mieszkania

Jak urządzić nowe mieszkanie?


Odkąd zaczęłam rozglądać się za nowym mieszkaniem, niepewnie, trochę po cichu, zaczęłam zapisywać sobie inspiracje, głównie z Pinteresta. Stworzyłam kilka tablic: kuchnia, łazienka, korytarz, salon, pokój S. Teraz tylko żałuję, że tych pomysłów zapisałam tak mało, bo gdy kupiliśmy mieszkanie, nie było na nic czasu. Plan zagospodarowania mieszkania miał być na już. Trzeba było wiedzieć co gdzie chcemy, jakie to ma być, gdzie stać itp. Istne szaleństwo!

Oczywiście stanęłam na wysokości zadania, niemal na kolanie narysowałam plan naszego mieszkania i je "urządziłam". Niestety, popełniłam poważny błąd: sugerowałam się urządzeniem mieszkania poprzedniego właściciela. Nigdy tak nie można robić!! Mimo, iż mieszkanie zostało nam przekazane całkiem puste (ba, wyglądało jak splądrowane przez rzezimieszków, bo np.w łazience zniknęła wanna i baterie! wisiały tylko smutne wężyki..), to jednak pamiętaliśmy jak było urządzone wcześniej. Oczywiście nie skopiowaliśmy wszystkiego - na szczęście. Ale właśnie w łazience postawiliśmy wannę w dziurze po starej, a mogliśmy zrobić inaczej, dzięki czemu zyskalibyśmy więcej miejsca. Mądry Polak po szkodzie.

Wielkiej tragedii nie ma. Po kilku miesiącach mieszkania, śmiało mogę napisać, że mi się tu podoba. Zawsze mogłoby być lepiej, ładniej, ale póki co jest tak:

Kuchnia. Wiedziałam, że chcę szarą, klasyczną, z białymi kafelkami między szafkami. Z racji niewielkiego metrażu, stolik musiał być też niewielki, ale miał być! A. coś wspominał, że się nie zmieści, że może odpuścić, ale ja chciałam mieć w kuchni stół! No i mam. Szare szafki też. Choć muszę przyznać, że nie miałam właściwie żadnego wpływu jakie będzie ich rozmieszczenie, gdzie jakie półki, szafki. Nic. Zobaczyłam tylko wcześniej płytę, z której ma być zrobiona. Spodobała mi się i nie chciałam żadnej innej. Choć stolarz proponował tańsze wersje. Całą resztę stolarz omawiał z A. Aaa,  nie wspomniałam, że kuchnię mam robioną na wymiar!


Źródło: Pinterest

To część mojej kuchniowej tablicy z Pinterest. I w tym stylu jest moja, ale po liftingu. Fronty są szare, ale z połyskiem. Blat tzw. beton. Lampa FOTO z Ikea. Mama określiła ją jako metalowa miska. Można i tak. Mi się podoba ta miska 😉 Kafelki Paradyż kupione w Castorama. Na podłodze gres przypominający szare panele. Już nie pamiętam dokładnej nazwy, ale też kupione w Castorama. Lodówka z poprzedniego mieszkania, zmywarka zamówiona online przez męża, kuchenka gazowa z Media Markt. Praca mojego A., jego kolegi i mojego taty. Efekt - jak dla mnie rewelacja!!

Łazienka. Po zobaczeniu kilku zdjęć na Pintereście, wiedziałam jedno: musimy mieć heksagony! Na szczęście dla A. też się spodobały, więc moje poszukiwania były jeszcze bardziej intensywne! Poza tym klasyka: białe kafelki a'la cegiełka na ścianach, klasyczna wanna, mały zlew. Więcej mi do szczęście nie trzeba.

Źródło: Pinterest

Na podłodze mamy wymarzone heksagony w trzech odcieniach szarości. Na ścianach Paradyż z Castorama. Wanna.. muszę sprawdzić, bo nie pamiętam. Zamawiana w stacjonarnym sklepie. Reszta akcesoriów łazienkowych, jak baterie czy umywalka, kupione w Leroy Merlin. Praca znowu trzech wyżej wspomnianych panów. Po kilku "przebojach" jest naprawdę super!

Zależało mi na przytulności, ale jednocześnie klasyce. W obu, a właściwie w trzech (bo wc jest oddzielnie) pomieszczeniach przeważa uniwersalna biel i szarość. Niby zimne kolory, ale dodatki robią swoje. W łazienkach jest to srebrny i pomarańczowy, a w kuchni żółty. I jest git 😁

Kolejne pomieszczenia w następnym poście!

piątek, 27 października 2017

Przeprowadzka

Zmiany, zmiany zmiany.


W czasie, gdy choroby atakowały mnie z każdej strony, zintensyfikowaliśmy (no dobra, ja zintensyfikowałam - ale słowo!) poszukiwania nowego mieszkania. Poprzednie było ok, ale miało kilka sporych minusów. 

Po pierwsze było niewielkie: 32m2. Dla dwójki było git, dla trójki mogło być, choć powoli robiło się ciasnawo. Czwarty członek rodziny w drodze przesądził, że czas na większe lokum. 
Drugim minusem, równie dużym, było 4 piętro bez windy. Niby nic strasznego, ale junior ostatnio wciąż chciał być wnoszony na górę, mi rósł brzuch, a sił brakowało. Z racji tego, że to ja częściej odbierałam go ze żłobka, a więc razem wracaliśmy do domu, takich sytuacji było sporo. Zdecydowanie było mi ciężko. 
Trzeci minus, taki na deser, to potrzeba odświeżenia pokoi i remont łazienki. Wydatki spore, a perspektywy zostania w tym mieszkaniu na lata bliskie zeru. Czas na zmiany. 
Mieszkań, jakich szukałam, na rynku było bardzo mało. A jak były, to ceny w ogóle mi się nie podobały. Wymagań wielkich nie miałam: osiedle bez zmian, niskie piętro (max 2) i 3 pokoje. No i atrakcyjna cena 😉 Po kilku perypetiach, m.in. spóźnieniem się o kilka h z ofertą kupna, udało nam się kupić inne, fajne mieszkanko. Tyle że do generalnego remontu. Ups.

Na szczęście mój A. to zdolna bestia i z pomocą znajomych w rekordowym czasie 2,5 miesiąca (!!!) udało nam się wprowadzić! Oczywiście wszystko kosztem przemęczenia A. (wziął trochę urlopu, a potem robił wszystko po pracy; do domu wracał czasami o północy 😐), rozplanowanie mieszkania - co gdzie ma stać, gdzie co zabudować, gdzie poprowadzić gniazdka. Wiele innych ważnych spraw było często nieprzemyślanych albo źle przemyślanych (np. za mało gniazdek w kuchni), niektóre rzeczy robiliśmy za szybko, bo czas nas gonił (sprzedaliśmy poprzednie mieszkanie i mieliśmy ograniczony czas na mieszkanie w starej chacie). Oj, dużo mogłabym wymienić, co zrobiliśmy źle, czego nie przemyśleliśmy, co byśmy zmienili (np. układ łazienki). Ale co tam! Jest jak jest. Mało tego: jest fajnie!! Naprawdę mi się podoba. Naszemu mieszkaniu daleko od katalogowych biało-szarych stylówek (no dobra, kuchnia taka jest 😜 ), glamour, i ogólnie ą ę. Jest takie normalne. Przytulne, mimo że ogólnie jest urządzone w chłodnych kolorach. Takie nasze. Bo oprócz goniącego czasu, ograniczał nas też budżet. Więc mamy to, na co nas stać. Dosłownie 😊

Dla przykładu. Jedna ze ścian. W tracie remontu (bo już bez tapety) i teraz.

A tak wyglądał i wygląda wc 😉

czwartek, 26 października 2017

Mój blogowy come back

Nie było mnie tu długo, ale wróciłam!



Czas jakoś szybko zleciał! Zdążyłam jeszcze milion razy być chora (pobiłam chyba życiowy rekord i wyczerpałam limit chorób na przyszłe dziesięciolecia - oby!) , kupić mieszkanie, wyremontować mieszkanie, przeprowadzić się, pojechać na szybkie wakacje i urodzić drugiego synka😀 Taka to pożyje😊

O tym wszystkim, ale trochę bardziej szczegółowo napiszę wkrótce.


Takie moje wrzosy zza szyby 😜 Nędza, wiem, ale taką mam rękę do kwiatów. Życie.